Tak jakoś jest ze mną, że jak „ochów” i „achów” jest za dużo, to zapala mi się pomarańczowe światełko. Cytując modny aktualnie slogan „skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle”, zastanawiam się, gdzie jest drugie dno tej całej elektromobilności. I tak powstał pomysł na cykl roboczo nazwany „Pod prąd”.
Będę w nim prezentował rozterki zwykłego obywatela tego kraju, który zalewany codziennie masą informacji przygotowanych przez specjalistów od PR, zaczyna się w tym gubić. Proszę oczywiście moich rozważań nie brać sobie za bardzo do serca. Nie zawsze będą one zgodne z aktualny stanem wiedzy naukowo – technicznej i obowiązującym trendem, ale ma być pod „pod prąd”.
Zacznijmy od „darmowej jazdy” elektrykiem. Punktem wyjścia była relacja Pana Krzysztofa Kosmali opatrzona tytułem „Mój pierwszy elektryk”. Ciekawa relacja osoby, która postanowiła zelektryfikować swój sposób przemieszczania się. Jest tam fragment odnoszący się do darmowej ładowarki w centrum handlowym. I tu do głosu doszła moja pokrętna natura. Oczyma wyobraźni ujrzałem te dwie ładowarki i kilku właścicieli elektryków próbujących ustalić pierwszeństwo w dostępie do nich. Wszak nie przyjechali na całodniowe zakupy. Ktoś się nie załapie na darmowe tankowanie, przepraszam, doładowanie.
Wracając do darmowego prądu z takich ładowarek – okres promocji kiedyś się skończy i użytkownicy elektryków zostaną postawieni pod ścianą – chcesz doładować auto to płać. Doświadczamy tego my, właściciele przeważającej jeszcze ilościowo rzeszy pojazdów mechanicznych stając przed dystrybutorem. Czy antidotum może być fotowoltanika, o której wspomniał Pan Krzysztof? Pewnie tak, pod warunkiem, że jej właściciel uwzględni posiadanie elektryka w swoim bilansie energetycznym i zdąży inwestycję zrealizować do kwietnia 2022 roku. Nie zmienia to jednak faktu, że przez znaczną część roku swoją nadwyżkę wyprodukowanej energii, Pan Krzysztof będzie pobierał z sieci energetycznej. I tu dotkniemy równie drażliwego tematu – na ile samochód elektryczny jest zeroemisyjny? Prąd produkowany w naszym kraju do „najczystszych” nie należy.
Z zagospodarowaniem energii z OZE radzimy sobie średnio – to ocena bardzo optymistyczna. Mam obawy czy nie popełniamy tego samego błędu z samochodami.Pod hasłem ekologii promujemy na siłę pojazdy elektryczne zapominając o całej otoczce. I nie chodzi mi o stacje ładowania. Prąd, z którego korzystamy nie bierze się z powietrza. Mało tego – chcąc zelektryfikować sposób poruszania się, trzeba go produkować więcej. Według zapowiedzi elektrownia atomowa, która i tak nie rozwiąże problemu, pełną moc ma osiągnąć około 2040 roku. Jego produkcja z OZE prawdopodobnie wyhamuje wraz ze zmianą przepisów. Sieci energetyczne już teraz nie radzą sobie z absorbcją nadwyżek produkowanych przez farmy wiatrowe i fotowoltaniczne.
Kwestia magazynowania tej energii jest w powijakach. Podobno da się wykorzystać zużyte akumulatory z elektryków do jej magazynowania. To niech mi ktoś odpowie co mam magazynować? W grudniu moja instalacja fotowoltaniczna (moc 7,2 kW) produkowała dziennie średnio 3,59 kWh. To pokrywa ok. 20% mojego dziennego zapotrzebowania na prąd. Nawet jeżeli zaszaleję, kupię stosowną liczbę tych akumulatorów (za jakie pieniądze?), wybuduję dla nich magazyn, zmodernizuję instalację elektryczną, dołożę paneli, aby poprawić bilans energetyczny, kupię elektryka, którego będę eksploatował może przez 10 lat (znowu wersja optymistyczna), to ile będzie mnie to kosztowało? Czy patrząc komuś w oczy będę mógł powiedzieć „jeżdżę za darmo”?