Elektromobilność wzbudza wśród zmotoryzowanych coraz większe emocje. Przeciwnicy twierdzą, że samochody elektryczne to bezużyteczne zabawki. Zwolennicy, że to doskonały środek transportu dla każdego. Prawda jak zawsze leży pośrodku.
Elektromobilność wchodzi w naszą codzienność coraz mocniej. Nasz portal jest tego przykładem. W ciągu najbliższych lat, pojazdy na prąd pojawią się także u tych, którzy teraz określają siebie jako przeciwników lub pesymistów. Elektryki wzbudzają jednak dużo emocji. Jednym z powodów jest niewielki zasięg, a drugi – wydawałoby się bardzo poważny – to brak dobrze rozwiniętej sieci ładowarek.
No to zacznijmy od zasięgu. A gdyby tak w przypadku samochodu spalinowego, producenci podawali zasięg np. 500 kilometrów. Nie ma takich aut – usłyszę w odpowiedzi. I tu zaskoczenie, bo nie trudno znaleźć auta z silnikami benzynowymi – jednostki wysokoprężne mają zdecydowanie większe zasięgi, które na pełnym zbiorniku przejadą te 500 kilometrów. Volkswagen Golf R ma zbiornik paliwa o pojemności zaledwie 55 litrów, a średnie zużycia paliwa (dane producenta) w cyklu niskim to ponad 11 litrów. To optymistyczne założenie, bo osiągnąć w tym aucie zużycie na poziomie 15 litrów też nie jest problemem. Nie spotkałem też osoby, która nie kupiła tego auta wskazując, że ma zasięg tylko 500 kilometrów. Poza tym, czy wierzymy w podawane przez producentów dane dotyczące zużycia paliwa. A jeśli pojedziemy nie 90, a 150 km/h, to też przejedziemy 500 kilometrów. Raczej nie. Tak samo jest z samochodami elektrycznymi. Producenci podają maksymalny zasięg, który w dużym stopniu zależy od nas samych. Największy wpływ na zużycie prądu ma przecież styl jazdy.
No dobrze, ale tankowanie trwa 5 minut i jedziemy dalej. To też czysta teoria. Ja tankuję zawsze wieczorem przed wyjazdem i wówczas rzeczywiście na stacji spędzam około 7 minut – sprawdziłem to specjalnie na potrzeby tego tekstu. Ale jedziemy w dłuższą trasę, zatrzymujemy się na stacji i odpoczywamy, może zjemy też coś w restauracji. Nawet nie zauważamy, że zleciało pół godziny. W tym czasie nasz elektryk się ładuje, a płatność dokonujemy bez konieczności stania w kolejce. Zgodzę się z jednym – jeśli jedziemy w długą trasę, może będziemy zmuszeni ładować się dwa, a może trzy razy, ale przerwy regeneracyjne też warto robić. To kwestia zaplanowania sobie trasy i postojów w czasie jazdy.
Mamy jednak drugi ważny argument – niewystarczająca sieć ładowarek. Ja pamiętam kartki na paliwo i to, że jeszcze na początku lat 90-tych w moim 60-tysięcznym miasteczku, były tylko dwie stacje, na których oferowano cztery rodzaje paliwa: diesla, etylinę zieloną, niebieską i czerwoną (ta ostatnia przeznaczona dla maszyn rolniczych, potem zastąpiono ją etyliną z liczbą oknatów 98). Teraz stacji jest kilkanaście. Jadąc z Ojcem do Poznania, mijaliśmy 6 samochodów, a miesięczny limit paliwa, na „malucha” – Fiat 126p, wynosił 21 litrów i pozwalał przejechać niespełna 400 kilometrów. Te czasy mamy już na szczęście za sobą.
Czy zatem elektryki są dla wszystkich? Zdecydowanie tak, jeżeli jesteś entuzjastą elektromobilności i może tak, jeżeli jesteś przeciętnym użytkownikiem samochodu. Już widzę, jak miłośnicy tego typu napędu otwierają usta ze zdziwienia, co za głupoty wypisują na portalu propagującym elektromobilność. – Samochód elektryczny jest najbardziej użyteczny dla tych, którzy mają gdzie ładować takie auto w nocy. Niezależnie od tego, czy prąd pochodzi z OZE, czyli np. paneli słonecznych, czy dostarczanego przez operatora – przekonuje Tomasz Boruszak, trener doskonalenia techniki jazdy ElektroMobility Team Grupa Rodan. – Jak pokazują badania, kierowcy przejeżdżają dziennie średnio między 50 a 60 kilometrów. Wówczas doładowanie akumulatora z posiadanego np. w garażu źródła prądu, trwa zaledwie kilka godzin, a właściciele nie odczują dyskomfortu. Nie mówiąc już o kosztach podróży, które w takim przypadku mogą być nawet o 60 procent niższe w porównaniu z autami wyposażonymi w silniki benzynowe lub wysokoprężne – dodaje Boruszak. Inaczej jest, jeśli mamy pracę, która każdego dnia zmusza nas do podróży na trasach o różnej długości. W takim przypadku poruszanie się samochodem elektrycznym także jest możliwe, ale stanowi swoistego rodzaju wyzwanie. Chyba każdy z nas zdaje sobie sprawę z tego, że wykonując zadania zawodowe czas jest kluczowym składnikiem dnia. Czy wyobrażamy sobie przedstawiciela handlowego, który w poniedziałek przejeżdża 100, a we wtorek 400 kilometrów. W dodatku, jeśli nie ma gdzie naładować się nocą, to będzie zmuszony korzystać z ładowarek systemowych, tracąc cenny czas i oczywiście firmowe pieniądze. Nie każdy z nas jest na to gotowy.
Nocne ładowanie jest szczególnie ważne w okresie zimy, kiedy akumulatory tracą swoją sprawność, a tym samym zmniejsza się zasięg pojazdu. Dochodzi także temat nagrzania wnętrza w tym okresie, szczególnie gdy temperatura spada poniżej zera. Korzystają z klimatyzacji postojowej, możemy rozgrzać wnętrze samochodu jeszcze przed wyjazdem. Nie wszystkie auta posiadają pompę ciepła, która zmniejsza zapotrzebowanie energetyczne na zapewnienie komfortu cieplnego dla kierowcy i pasażerów. Koszt takiego doposażenia wynosi około 4000-5000 zł i warto zastanowić się czy taka inwestycja przy zakupie jest dla nas konieczna. – Wystarczy byśmy z aplikacji uruchomili funkcję nagrzewania wnętrza pojazdu np. pół godziny przed wyjazdem, a system pobierze prąd nie z akumulatora, ale z gniazdka – tłumaczy Tomasz Boruszak, trener doskonalenia techniki jazdy ElektroMobility Team Grupa Rodan. – Wówczas wsiądziemy do ciepłego wnętrza, będziemy mieli w pełni naładowane akumulatory, które dadzą nam pełen zasięg w tych trudnych warunkach – przekonuje.
W takim przypadku przestaje mieć znaczenie kiepska baza ładowarek. Po co ładować drożej, jeśli zasięg naszego auta to 400 kilometrów, a my przejeżdżamy dziennie np. 80 kilometrów. Dodatkowo zużytą energię, uzupełnimy w nocy ze zwykłego gniazdka prądowego. I tak jest przez większość roku. Wyjątkiem są rodzinne wyjazdy na wakacje lub inne dłuższe zdarzające się okazjonalnie trasy – wówczas będziemy zmuszeni korzystać z zewnętrznych ładowarek i droższego prądu. – Jeśli mamy dostęp do prądu nocą, warto zastanowić się czy inwestycja w urządzenia które zapewniają większy prąd ładowania jest dla nas konieczna. Koszt wallboxa wraz z podłączeniem to wydatek od 3000 do 6000 zł. Prawdą jest, że takie urządzenia pozwalają na zwiększenie mocy ładowania do 11 lub nawet 22 kW ale czy ładując nocą, zrobi nam różnicę, że proces ten potrwa 2 lub 5 godzin, jeżeli tylko uzupełniamy energię na następny dzień czyli 50 lub 80 km? – zastanawia się Tomasz Boruszak.
I na koniec jeszcze o ekonomii. Użytkownicy samochodów z silnikami spalinowymi często z zazdrością poruszają temat bezpłatnego ładowania. Możliwe, że to się kiedyś skończy, ale póki co funkcjonuje takie rozwiązanie i dlaczego nie mamy z niego korzystać, jadąc np. do sklepu na cotygodniowe zakupy. – Wybieramy te miejsca, te sklepy, w których możemy bezpłatnie naładować na szybkiej lub wolnej ładowarce swojego elektryka. Być może nie będziemy musieli podłączać go do sieci w garażu i rentowność użytkowania takiego auta jeszcze bardziej wzrośnie – przekonuje Tomasz Boruszak, trener doskonalenia techniki jazdy ElektroMobility Team Grupa Rodan. Właściciele aut elektrycznych zyskują także na kosztach parkowania. Wiele miast pozwala korzystać z parkingów bezpłatnie. Pracując w centrum dużego miasta, nie musimy kupować miesięcznego abonamentu. I na koniec poruszanie się po mieście. Temat znowu dotyczy aglomeracji, w których są tzw. bus pasy. Elektryki mogą się nimi poruszać. Podróż na tej samej trasie może być krótsza nawet o 70 procent. Takie udogodnienia mogą zniknąć wraz ze wzrostem liczby pojazdów zasilanych prądem. To jednak przyszłość…