Krytycy elektromobilności wskazują, że w warunkach wojny, a od kilkunastu dni możemy to sobie wyobrazić, auta spalinowe są lepsze. Na obecnym poziomie rozwoju systemu tak, ale docelowo wręcz przeciwnie – elektromobilność i OZE dają więcej szans na uniknięcie pozbawienia energii i na utrzymanie zdolności do poruszania się.
A teraz wyobraźcie sobie, że jest wojna i do dyspozycji są tylko elektryczne samochody – zapytał kilka dni temu na Twitterze Stanisław Janecki, prawicowy dziennikarz, kumpel Ziemkiewicza i „gwiazda” programu „W tyle wizji” w TVP. Moim zdaniem ten opis z góry wskazuje, że nie można gościa traktować poważnie, ale spróbujmy.
No to wyobraźmy sobie, że jest już tak, jak być powinno, żeby elektromobilność i OZE miały sens. Każdy dom jednorodzinny ma na dachu panele słoneczne i mały wiatrak, w piwnicy magazyn energii, a na podjeździe samochód elektryczny, a nawet dwa, bo dziś w mało którym domu jest jeden pojazd. Lokalna siłownia wiatrowa, lokalne sieci energetyczne i magazyny energii są także w miastach na osiedlach domów wielorodzinnych. Panele mamy na dachach, wiatach parkingów i na przystankach autobusowych, dachach supermarketów, a także na elewacjach wielopiętrowych budynków. Co za tym idzie pod względem generacji energii domy jednorodzinne lub wspólnoty lokalne są dużej części samowystarczalne. Duża energetyka pracuje dla fabryk i biur, które także są częściowo samowystarczalne, dzięki własnemu OZE.
Obecnie zniszczenie dużej elektrowni czy przerwanie linii wysokiego napięcia oznacza pozbawienie energii dużych obszarów. Benzyna w czasie wojny także jest problemem, bo łańcuchy dostaw są poprzerywane (a wojsko zawsze bądzie miało pierwszeństwo w dostawach), więc trudno liczyć na regularne dostawy do stacji benzynowych (załadowana cysterna to bomba na kołach), a z drugiej strony pełna paliwa stacja benzynowa to także ogromne niebezpieczeństwo w razie zbombardowania. Nie wybuchnie tak spektakularnie jak na filmach, ale tony paliwa długo będą się palić pokrywając dymem okolicę.
W wypadku energetyki rozproszonej i samowystarczalności energetycznej, póki nie zniszczą twojego domu, twoich paneli i magazynu energii masz prąd. Biorąc pod uwagę, że w idealnych warunkach ładowanie samochodu na szybkich stacjach ma trwać kwadrans, a one same także powinny być w większej mierze oparte o własne magazyny i generację, żeby zrównoważyć zapotrzebowanie na energię z siec. Nawet jeżeli uszkodzą twoje panele, wciąż możesz poszukać działającej stacji, naładować się i z akumulatora samochodu zasilać dom. Możesz także korzystać z niego ładując się u sąsiadów, których system jeszcze działa, bo ich domu nie uszkodzono. W tym wypadku zresztą do użyczenia prądu sąsiadom wystarczy ogrodowy przedłużacz.
Tak, wiem, że stację ładowania czy wiatrak w polu łatwo zniszczyć, ale w wypadku energetyki masowej wystarczy zniszczyć kilka elektrowni i linii przesyłowych, żeby zaciemnić całe województwo. W wypadku energetyki rozproszonej ten sam efekt uzyskuje się po zniszczeniu setek, a nawet tysięcy mniejszych obiektów.
Naprawa czy odbudowa małej generacji i niskonapięciowych sieci energetycznych to także mniejszy problem niż odbudowa wielkiej elektrowni czy linii wysokiego napięcia. Każdy system ma plusy i minusy.
Oczywiście przedstawiona przeze mnie sytuacja to kwestia jeszcze pewnie kilkunastu lat, ale mam wrażenie, że świat, do którego zmierzamy nie jest tak zły, jak usiłują to pokazać sceptycy. I wierzę, że ta wojna już niebawem się skończy.